Na obozie jeździeckim przyjechał do naszej stadniny taki pan z innej stadniny razem z swoją grupą (dziewczynki lat 7/10). Nie minął dzień, a zgubili wiaderka swoich koni (2) z jakimi do nas przyjechali, więc pożyczali koni naszego instruktora. Nadeszła pora karmienia. Dziewczyny, które karmiły jedną z klaczy nie mogły znaleźć wiaderka swojej podopiecznej. Zapytały więc starszych dziewczyn czy je widziały. One na to, że pożyczyły je dziewczynki pana "T'', ale je zgubiły. W końcu się znalazło, ale wydarzyło się to już kilka razy. Raz nawet poszłam szukać tego wiadra.U nas jet chów bez stajenny więc szukanie mi trochę zaszło, a do tego było straszne słońce. Najbardziej wkurzyło mnie to, ze ten pan w najlepsze siedział sobie w cieniu pod drzewkiem i palił papierosa! Do tego na terenie gdzie znajdowały się konie. Nic nie mówiłam, ale byłam bardzo zła, i chciało mi się płakać. Nie wzięłam czapki z daszkiem, było gorąco, ja już w bryczesach przygotowana na jazdę, a pan "T" zgubił wiadro naszego konia, ale nie raczył go poszukać! Nic nie mówiłam naszemu instruktorowi, bo bardzo go lubię i się koleguje z panem "T". Gdy ich koń zgubił podkowę, musieliśmy jej szukać (dobrze, że oni też jej szukali), a jej nie zgubiliśmy. Ok, mogliśmy im pomóc, ale patrząc na to co wcześniej zrobili to naprawdę przykre. Co sądzicie o zachowaniu tych panienek i pana "T"?