Więc instruktor powiedział, że muszę mieć co najmniej 10 lekcji na lonży (Według niego to minimum i nie da rady mniej). Na pierwszej lekcji anglezowałam w stępie i próbowałam w kłusie. Na drugiej anglezowałam w kłusie, a na samym końcu instruktor powiedział, żebym spróbowała ćwiczebnego, bo nie odbijam się zbytnio od siodła. Raczej angażuje się w lekcje, ale nie gada zbyt dużo, chwali, ale też cały czas mówi co robię źle. Póki co nie pokazuje jak siodłać, czyścić konia, ale powiedział, że jeżeli będe chodzić systematycznie, to mnie nauczy. Stajnia jest raczej zrobiona "domowo" tzn. Nie jest nowoczesna, ot zwykła szopa (właściwie dwie) druga z różnymi łataniami, każdy koń ma własny sprzęt. Zdarza się założyć mi toczek, ale zazwyczaj dostaje kask. Konie wydają się szczęśliwe (czysto, nie są agresywne, nie stoją w siodle, ogłowiu etc.) Jedynie Etna ( koń na którym jeżdżę ma dużo blizn. Po prostu takie jakby zrośnięte rozcięcia, gdzie nie ma futra (?)). Czy stadnina jest w porządku? Bo słyszałam, że wiele osób na 2/3 lekcji schodzi już z lonży.